Zapewne większości z was znana jest sprawa śmierci nastolatka imieniem Dominik. Dla mnie stała się ona tylko potwierdzeniem tego że moje poglądy na temat szkoły są słuszne. Ten wątpliwej jakości twór, nie zajmuje się nauką dzieci a szlifowaniem ich by pasowały do poszczególnych, przymusowo dopasowanych im form. W państwowej szkole indywidualność na ogół jest piętnowana, gdyż zaburza masowy system "kształcenia" lub inaczej " pędzenia bydła". Wiadome jest że szkoła rządzi się sztywnym, odgórnie kontrolowanym systemem, więc indywidualiści szybko wychwytując jego niesprawiedliwość z pewnością sprawiali by problemy. Dlatego tzw. "państwówki" rządzą się sprawdzonymi, wciąż ciepłymi regułami pochodzącymi wprost z PRL. Wyjątkiem jest jedynie brak bicia uczniów ( ale i takie rzeczy się zdarzają). Dręczenie, poniżanie, traktowanie ucznia jak totalnego kretyna- tak często postępują nauczyciele . Pomimo iż część z nich zawdzięcza swoje wykształcenie robotniczemu pochodzeniu, panoszą się oni jak czołowej klasy profesorzy. Ba, każą często tak do siebie mówić. Niby ma być to oznaka szacunku, ale według mnie słowo "magister" jest również dumne. To "profesorskie" traktowanie nauczycieli to wynik najczęściej bólu kończącej tułów części ciała, że mają tylko magistra a na profesora są zwyczajnie za głupi. Będąc oczywiście elitą szkolną i mistrzami gry, nauczyciele mają w większości uczniów za motłoch. A motłoch, jak to motłoch. Nie ma życia prywatnego, nie ma rozumu, nie może mieć swojego zdania, jest nikim i musi zawsze błagać o wszelkie dobra. Szkolni magistrzy wykorzystują przydzieloną im przez dyrektora tłuszczę również jako kozła ofiarnego za złe wspomnienia z ich szkolnych lat. "Dogryzanie" uczniom i pastwienie się wcale nie jest rzeczą rzadką. O tym po prostu się nie mówi. Samo kształcenie również pozostawia wiele do życzenia. W salach, gdzie siedzi 30 osób, ciężko jest uczyć. O indywidualnym podejściu nawet nie warto wspominać. Nauczanie w takich molochach wygląda mniej więcej w ten sposób:
Na blasze ułożone są starannie foremki do babeczek (uczniowie). Przychodzi cukiernik (nauczyciel) i chlust, wylewa płynne ciasto (wiedzę) na wszystkie foremki. Jedne są pełniejsze, drugie mniej, a trzecie prawie całkiem puste. Mógłby powoli, starannie nalewać ciasto do każdej foremki (indywidualne podejście do ucznia), ale niestety ściga go zegar (program nauczania) i trapi zmęczenie (lenistwo i niechlujstwo).
Dlatego sądzę że szkoła nie spisuje się jako miejsce, gdzie się naucza. Powiem więcej, szkoła degeneruje. W typowej państwówce jest prawdziwy misz masz ludzi z różnych miejsc o różnym "pochodzeniu". Dodając do tego niedojrzałe umysły, wychodzi nam pole do popisu dla patologicznych zachowań. To nie w domu, ani na podwórku nauczyłem się przeklinać. Nauczyłem się tego w szkole. I tu w moich rozważaniach powraca Dominik, wyszydzony przez innych uczniów nastolatek. Szkoła przez całe swoje zło, tylko dokładała rękę do jego śmierci. Nauczyciele mieli w gdzieś to że on cierpi, folgowali nawet patologicznym zachowaniom. To oni, tak samo jak uczniowie, których "uczyli", mają jego życie na sumieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz